shadow_left
Logo www.krzyszkowice.eu
Logo
Shadow_R
 
   
Księżna Montleart Drukuj
09.11.2007.
Spis treści
Księżna Montleart
Strona 2

Dynastia saska nie zostawiła w Polsce przedrozbiorowej najlepszej pamięci: przysłowie "za króla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa", przylgnęło do tej dynastii, jako synonim rozrzutnego życia. A jednak z tego rodu króla polskiego, Augusta II, prawnuczka po kądzieli, księżna Augusta Montleart stanowi nie tylko chlubny wyjątek, ale i prawdziwą ozdobę, można rzec żywą rehabilitację smutnego przysłowia. Matka księżniczki Maria Krystyna była córką Franciszki hrabiny Krasińskiej, a żoną królewicza Karola syna Augusta III. Wcześnie osierocona, wyszła za mąż za księcia Carlgnan, członka młodszej linii sabaudzkiej. Ze związku tego urodził się Książe Karol Albert, późniejszy król sardyński, ojciec Wiktora Emanuela, a dziadek króla Włoch, Humberta I; siostra zaś Karola Alberta poślubiła arcyksięcia austriackiego, Rainera i była matką arcyksiążąt Leopolda i Rainera.

Maria Krystyna dość wcześnie owdowiała i wyszła w roku 1810 powtórnie za markiza Juliusza (Jules - Max - Thibault) Montleart, który otrzymał tytuł książęcy od króla sardyńskiego w r. 1813, a w roku 1822 od cesarza austriackiego). Córką Marii Krystyny i księcia Montleart była księżniczka Augustyna, urodzona albo w 1813, jeśli wiadomość "Czasu" z 8 kwietnia 1885, jakoby w chwili zgonu, liczyła lat 72 jest słuszna, albo w roku 1819, jeśli notatka w urzędzie parafialnym w Sieprawiu z roku 1885, że umierając miała lat 66, jest prawdziwa. Nikt jednak nie podał dokładniejszych dat i miejsca urodzenia.

Hrabina Franciszka Krasińskia

Po tym jak zjawiła się ona w Galicji i osiadła w swych dobrach, obejmujących oprócz dworu w Krzyszkowicach, gdzie na stałe zamieszkała, Zawadę, oraz klucz myślenicki. Krzyszkowice w powiecie myślenickim wieś około 25 km, na południe od Krakowa, niedaleko szlaku Kraków - Myślenice - Zakopane, leżąca, stała się polem pracy i licznych dobrych uczynków księżnej. W ciężkich chwilach we Francji, kiedy rodzina chciała ją uczynić niepoczytalną, ratował ją książe Jerzy Lubomirski. To też wdzięczności jeszcze za życia, oddała księżna Montleart cały klucz myślenicki wdowie po księciu Jerzym Lubomirskim, Cecylii. Przybywszy do polski, oddała się całkowicie prowadzeniu olbrzymiego gospodarstwa i niezliczonym wprost uczynkom miłości bliźniego. Osobiście doglądała robót w polu, wyjeżdżając konno, lub prostym wózkiem, sama wydawała obroki koniom w stajniach, chlubiąc się pięknymi końmi: surowo zakazała bicia koni i jeśli ślady bicia zobaczyła, strącała przy wypłacie tyle razy po 10 centów, ile było razów na koniu. Najbardziej opornego i ostrego konia potrafiła uspokoić dobrym słowem i kawałkiem cukru, który w tym celu stale przy sobie nosiła.

Księżna prowadziła życie nadzwyczaj proste i surowe, tak, że uchodziła po prostu za dziwaczkę: spoczywała na prostym łóżku, mając poduszkę, wypełnioną sieczką pod głową i okrywając się derką. Ubierała się bardzo skromnie. W kościele siadywała często w kruchcie, razem z biednymi.

Do Krakowa jeździła zawsze w czwórką koni, a woźnica ubrany był w strój polski. Zajeżdżała do gospody "pod Białym Koniem" pani Koziarskiej na Kleparzu. Tam też zdarzył się zabawny wypadek, że ją, ubraną bardzo skromnie i dobywającą 1000 guldenów za zapłatę, aresztowano, jako podejrzaną, o posiadanie tak wielkiej sumy, za co ją po tym hrabia Badeni bardzo uprzejmie przepraszał. Dzień przyjazdu księżnej Montleart na Kleparz był okazją do licznych wsparć ludzi biednych, którzy też masowo zgłaszali się do ofiarnej dobrodziejki.

Księżniczka ustawicznie oddana była pracy i to jest pewnie powodem, że prawie żadnych przyjęć nie było, albowiem reszta dworu zajęta była przez szpital dla okolicznej ludności. Za lenistwo i niesumienność w robocie karała z miejsca, strącając z zarobku. Oszczędna aż do przesady, tym bardziej szczodrą była dla biednych i potrzebujących. Dzieci w czasie żniw i przednówku, zajmowała drobną robotą, każąc zbierać kłosy, pozostałe w polu aż do ostatniego i płacąc dziennie każdemu po 25 centów, a więc nie wiele mniej niż się wówczas płaciło dorosłemu żniwiarzowi. Gdy spotkała płaczące dziecko na drodze i dowiedziała się, że zarządca usunął je od pracy, bo było za małe, zabrała je na wóz ze sobą, a zarządcę skarciła i kazała dziecko przyjąć do lekkiej roboty, twierdząc, że zarządca nie da głodnemu dziecku jedzenia.

Sama zajmowała się młodzieżą żeńską na wsi, ucząc ją szyć i haftować, męską zaś polecała kształcić. Z początku prosty lud nie dowierzał tym zamiarom, uroiwszy sobie, że księżna zabierze chłopców i pośle Francji. Cały szereg ludzi na stanowiskach zawdzięcza księżnej swoje wykształcenie; kto tylko z jej dóbr miał ochotę i zdolności, ten mógł korzystać z jej hojności, bo łożyła na utrzymanie, na książki, które po użycia polecała zwracać, by inni z nich korzystali i jeszcze po jej śmierci zebrano sporo książek do pomocy koleżeńskiej w gimnazjum św. Anny w Krakowie. Gdy jeden z takich studentów skończył nauki i nie otrzymał zaraz posady, zgłosił się do księżnej o wsparcie: usłyszał odpowiedź, że pracy w polu jest dość, więc może każdej chwili zarobić. Jeszcze w testamencie pamiętała o tej kształcącej się młodzieży, składając królewski iście dar w formie fundacji stypendialnej dla młodzieży z Krzyszkowic w kwocie na ówczesne czasy bardzo wielkiej, bo 50 tysięcy guldenów wynoszącej, z czego odsetki szły na stypendia, tak, że w szkole ludowej wynosiło ono 300 koron, w średniej 60, a na uniwersytecie można było dostać nawet 1200 guldenów rocznie. Aż do dewaluacji, która to wielkie dzieło prawie, że doszczętnie zniszczyła, korzystała około 10 stypendystów rocznie z tej fundacji.

Oświata ludu - to było szczególne umiłowanie księżnej Montleart. Na szkołę w Myślenicach dała 10 tysięcy guldenów, w Krzyszkowicach i Sieprawiu po 5 tysięcy. Każdemu dziecku chrzestnemu, a było takich 14, zapisała po 1000 guldenów posagu. We dworze otworzyła szpital dla okolicznej ludności i utrzymywała osobnego lekarza dr Odrobinę. Marzyła o tym by utworzyć osobna placówkę duszpasterską w Krzyszkowicach, które wówczas należały jeszcze do parafii Siepraw. W roku 1875 pozwoliła przenieś kaplicę dworską do środka wsi, gdzie dziś jest stoi kościół parafialny i dołożyła tyle drzewa ile było potrzebne do budowy. Myślała o budowie i wyposażeniu klasztoru w Krzyszkowicach, zostawiła 5 tysięcy guldenów na wyposażenie placówki duszpasterskiej w Krzyszkowicach z warunkiem, że suma będzie wypłacona , o ile za jej życia ksiądz będzie na stałe we wsi. Ponieważ przed jej nagłą śmiercią warunek się nie spełnił, egzekutorzy testamentu kwoty tej nie wypłacili w myśl zastrzeżenia.

Na zbytki, wyjazdy, okazałe przyjęcia, na wszystko, co trąciło jakąkolwiek rozrzutnością , nawet na osobiste wygody, była ta dziwna niewiasta zupełnie nieczuła, ale tam, gdzie chodziło o rozumną postawę, tam hojności nie było granic. Ta osobliwa księżna, uchodząca za oryginała, miała serce niesłychanie wrażliwe na cudzą potrzebę i wdzięczne za jakiekolwiek doznanie dobrodziejstwa. Gdy kupowała Krzyszkowice od p. Łukaszowej Dobrzyńskiej, zastała na ścianie czterowiersz znanej piosenki niemieckiej, zdaje się przez szwaczkę Niemkę, służącą u Dobrzyńskich wypisany. Księżna w testamencie zapisała dobra Krzyszkowice p. Dobrzańskiej, od której je kupiła.